czwartek, 10 lutego 2011

Google-gwałciciel i komputerowa medytacja

Budzisz się nad ranem; za oknem senna szarość. Wygrzebujesz się z pościeli i przepłukujesz twarz zimną wodą z miednicy. Drżysz: najwyraźniej służący jeszcze nie napalił w piecu. Podchodzisz do sekretarzyka i podnosisz list, którego niepokojąca treść spędzała Ci w nocy sen z powiek. Do późna szukałeś w książkach ukojenia skołatanych nerwów, ale nawet dostojny Arystoteles ani pełen mądrości Paracelsus nie byli w stanie oderwać Twych myśli od dylematu, przed jakim stanął Twój przyjaciel i zarazem i Ty sam, zmuszony doradzić mu w tej niełatwej sprawie. Ubierasz się, a potem w zamyśleniu strugasz gęsie pióro i maczasz je w kałamarzu. Z ciężkim sercem stawiasz pierwsze litery listu.
Drogi Wilhelmie…
CO TO MA BYĆ?!
 – zrywasz się z krzykiem: teraz budzisz się naprawdę. Uff, fałszywe przebudzenie. Chyba oglądałeś „Incepcję” o jeden raz za dużo. Z ulgą odpalasz laptopa. Od razu przyjemniej, gdy słyszysz ten cichy szum i wiesz, że jesteś w łączności ze światem. Co na Facebooku? A GG? Może odpisali na maila? Jeszcze zerknę na Interię albo Pudelka, o! kliknę na ten link, Doda to, a Marylin Manson tamto, naprawdę? Klikasz w jeden link i drugi, otwierasz jeszcze ze dwie zakładki i web komiks, i śmieszny filmik od koleżanki.
To jest życie! Kawka, muzyczka, dwadzieścia zakładek, żyć nie umierać.
Ale czy nie nachodzi Cię pewna refleksja? Czy nasz medytujący umysł nie zachowuje się dokładnie tak samo? A może… i tutaj nadciąga tak straszna myśl, że aż się boję to pisać… może sami go takiego zachowania nauczyliśmy? Jak myślisz, komu łatwiej przyszłaby medytacja: żyjącemu w XVIII wieku przyjacielowi Wilhelma czy nam, ludziom Zachodu XXI wieku? Prawda jest bolesna:
Kliknąłeś? A przeczytałeś? Nie? Za długie, rozumiem. TL;DR – jak to określają Amerykanie (Too Long; Didn’t Read). Jeśli taka była Twoja reakcja, TYM BARDZIEJ powinieneś przeczytać ten artykuł :-)
Już?
Mózg jest plastyczną masą. Przez lata ukształtowałeś go w ten, a nie inny sposób. Nauczył się wielozadaniowości i przeskoków mentalnych – co niemiłosiernie gryzie się ze stereotypowymi założeniami medytacji: „skupiaj się długo na jednej rzeczy”. Kiepsko, co?
Zaiste, lecz nie lękaj się. Pokonamy Google jego własną bronią. :) Przedstawiam wymyśloną osobiście własnym mózgiem…
medytację komputerową!
Usiądź, zamknij oczy, odpręż się, zacznij medytować tak jak zwykle. ALE zrób coś całkiem szalonego: nie staraj się zapomnieć o codzienności! Nie tym razem. Lepiej wyobraź sobie pod powiekami łąkę z tapety „Idylla” (najsłynniejsza łąka świata ;)). To jest pulpit Twojego umysłu. Przypomnij sobie, że musisz zapytać kolegę, co było na wykładzie. (otwórz GG albo Tlena) Pewnie ciekawi Cię też poczta. (nieduże okienko z Firefoksem i Gmailem) Medytacja jest mało porywająca, pewnie już Ci się nudzi? (odpal Winampa albo Foobara) A co z referatem na czwartek? (prędko, Wikipedia!) Skopiuj parę plików na pulpit. Otwórz mnóstwo zakładek. Zacznij rozmowy. Gdy o czymś pomyślisz, niech myśl wyskoczy jako monit w stylu „Baza wirusów została zaktualizowana” albo reklama.
Gotowe? Czujesz się komfortowo czy już nie?
Kiedy już czujesz (i mózg też to rozumie), że co za dużo to niezdrowo, zacznij zamykać aplikacje. Poczuj ulgę, że Firefox odsłonił kawałek łąki. Niech spada GG i reklama, i odtwarzacz muzyki. Razem z nimi niech idą precz myśli o tych rzeczach: poczuj odprężenie, że nie musisz już o tych sprawach myśleć. Aplikacje zamknięte? Zaznacz jeszcze pliki z zasyfionego pulpitu i skasuj je! Niech zostanie tylko Mój komputer i Kosz (opróżnij!).
Została łąka i pasek systemowy. Kliknij START i zamknij system. Nareszcie cisza…
Właśnie wykorzystałeś nawyki mózgu przeciwko niemu.
Google pokonane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz